Lena

sobota, 2 kwietnia 2011

UWAGA! Kleszcze!

Kolejny sezon kleszczowy nabiera rozpędu, a ja chciałam zaapelować:

Zakraplajcie psy! Obserwujcie psy! Nie bagatelizujcie najmniejszych objawów jeśli coś się dzieje!

Mało brakowało a sama straciłabym Lenę...

Mimo, że zakraplam obie w zasadzie okrągły rok i to częściej niż wskazówki na opakowaniu. Mimo, że kiedy udaję się w obcy teren dodatkowo je spryskuję.

Mimo, że jak tylko cokolwiek mi się niespodoba to mierzę temperaturę i oglądam mocz.

Babeszja się przyplątała... I to nie w nieznanym terenie (bo jak cofnęłam się pamięcią chodziłyśmy w ostatnim czasie wyłącznie w miejsca nam dobrze znane), i to nie ze wszystkimi standardowymi objawami usypiając w ten sposób naszą czujność.

Wydawało się tylko że to biegunka, następnego dnia doszły wymioty... Cóż, zdarza się prawda? Zmierzyłam temperaturę, obserwowałam mocz, ale nie budziły moich zastrzeżeń. U psów z wrażliwym żołądkiem jak Lena wystarczy pusta micha przez dzień i wszystko wraca do normy, ale nie wróciło...

Następnego dnia rano wydawało się nawet że jest lepiej (na godzinnym spacerze biegała, nawet miała ochotę jeść ale stwierdziłam że poczekam z tym do popołudnia). Kiedy wróciłam do domu po kilku godzinach oniemiałam - wyraźnie osłabła, temperatura bardzo wyraźnie spadła, nie miała apetytu, nie piła i leżała patrząc coraz smutniejszym wzrokiem. Teraz już nie czekaliśmy - 5 minut i byliśmy u weta. Mimo, braku potwierdzenia diagnozy badaniem krwi, ze względu na bardzo szybko pogarszający się jej stan postanowiliśmy nie czekać - lekarz podał imizol...

Na tym się nie skończyło. W reakcji na lek osłabła bardziej, temperatura jeszcze bardziej spadła, pojawiły się drgawki, problemy z oddychaniem, serce biło momentami jak oszalałe i znów biegunka, ale tym razem nie miała już siły wstać. Noc jak z horroru. Oczekiwałam poprawy a jedynym pozytywnym symptomem był wzrost temperatury i nic więcej... Na tyle godzin ucieszyłam się kiedy w środku nocy zobaczyłam na termometrze 37,3.

Rano temperatura wzrosła do 38,0. Po całej nocy pod kołdrą i z termoforem nie było już śladu po drgawkach, oddech nieco się wyrównał a serce uspokoiło. Dosłownie 3-minutowy spacer był dla niej wielkim wysiłkiem. Kolejna wizyta u weta, kolejne zastrzyki... ale po południu poprawa była już nieco wyraźniejsza. Zaczęła chodzić po domu, cieszyć jak ktoś wchodzi, dopraszać się jedzenia. Bardzo krótkie momenty aktywności a potem godziny snu, tyle ją one kosztowały.

Minęła kolejna doba. Temperatura znów minimalnie wyższa, bliżej jej standardowego 38,6. Wrócił apetyt, lepiej wygląda i momenty jej aktywności trwają nieco dłużej. Kolejna wizyta u weta, w poniedziałek następna. Myślę, że potrwa jeszcze kilka dni zanim uznam, że jest dobrze i spacerki będą trwały więcej niż "przerwę reklamową", ale powolutku idzie ku lepszemu.

Przez ten cały czas nie było: podwyższonej temperatury, powiększenia węzłów chłonnych, zażółcenia błon śluzowych jamy ustnej, problemów z oddawaniem moczu i jego kolorem.

Jak się więc okazuje nie zawsze babeszja = brunatny mocz + wysoka temperatura.

Bądźcie czujni. Czasem warto 5 razy bezpodstawnie podnieść alarm niż 1 raz się pomylić.

2 komentarze:

Miśka z Na kanapie siedzi pies pisze...

O Boże! Trzymam kciuki za Lenę, oby było już tylko lepiej.

Veramente pisze...

W zasadzie już jest OK, ale uważać jednak trzeba...

Prześlij komentarz